Na przyjęcie weselne szukaliśmy miejsca w pobliżu kościoła św. Jakuba na Placu Narutowicza, gdzie odbył się nasz ślub. Nie było to łatwe bo Ochota pod względem gastronomicznym jest pustynią: przeważają kebaby, pizzerie i stołówki studenckie z racji bliskości akademików. Na szczęście trafiliśmy do pani Grażyny. To było to!
Emocje w kościele ogromne, bo ślub braliśmy po wielu latach cywilnego związku. Do tego udzielał go nasz rodzinny ksiądz, któremu także nie było łatwo ukryć wzruszenie. Było o nas i tylko dla nas – oprawa niesamowita! A potem diametralna zmiana nastroju: spokój, kameralna atmosfera, okazja do rozmów i żartów przy wspaniałym jedzeniu, możliwość spróbowania mszalnego wina, które dostaliśmy w prezencie, wreszcie długa posiadówa przy ognisku.
Muzyka nasza własna, chwalona przez gospodarzy. Nie przewidywaliśmy, że znajdą się chętni do tańca, ale się znaleźli. Miało skończyć się około północy – siedzieliśmy dużo dłużej. Goście nie mogli uwierzyć, że w tak industrialnej okolicy rejonie znaleźliśmy tak magiczne miejsce. Przed południem padało, ale potem dla nas wyszło słońce – gospodarze zadbali nawet o pogodę.
Dziękujemy, za niezapomnianą atmosferę i wspaniałe jedzenie. Chętnie tu jeszcze wrócimy. Uścisk łapy dla Ciapy.